wtorek, 14 lipca 2009

Gene Brewer K PAX

SESJA PIERWSZA
Na pierwszy rzut oka, kiedy przyprowadzono go do mojego pokoju badań, wyglądał na sportowca - piłkarza albo zapaśnika. Wzrostu mniej niż przeciętnego, krępy, ciemnej karnacji, można by rzec śniady. Włosy miał gęste i czarne jak węgiel. Nosił błękitne obcisłe spodnie ze sztruksu, drelichową koszulę i płócienne buty. Podczas pierwszych spotkań nie widziałem jego oczu; pomimo dość łagodnego oświetlenia zawsze nosił ciemne okulary.

Poprosiłem, by zajął miejsce. Bez słowa podszedł do fotela z czarnego winylu i usiadł. Miał spokojny sposób bycia, chód zgrabny i dobrze skoordynowany. Wydawał się rozluźniony. Pozwoliłem odejść sanitariuszom.

Otwarłem jego historię choroby i wpisałem datę na czystej żółtej karcie. Obserwował mnie bardzo uważnie z lekkim uśmiechem. Spytałem, czy dobrze się czuje i czy ma jakieś życzenia. Ku mojemu zaskoczeniu poprosił o jabłko. Mówił głosem cichym, ale wyraźnym, bez dającego się zauważyć regionalnego czy cudzoziemskiego akcentu. Połączyłem się z pielęgniarką naczelną Betty McAllister i poprosiłem, by sprawdziła, czy znajdzie się coś dla niego w szpitalnej kuchni.

Gdy czekaliśmy, przeglądnąłem jego dane medyczne. Temperatura, tętno, ciśnienie krwi, EKG, morfologia - według naczelnego internisty doktora Chakraborty wszystko było w granicach normy. Żadnych problemów stomatologicznych. Badanie neurologiczne (siła mięśni, koordynacja, odruchy, napięcie mięśni) bez odchyleń. Rozróżnianie stron lewej i prawej bez odchyleń. Brak problemów z ostrością wzroku, słuchem, czuciem ciepła, zimna, dotyku, rozpoznawaniem wielościanów platońskich, opisywaniem rysunków, odwzorowywaniem. Brak trudności z rozwiązywaniem złożonych problemów i zagadek. Pacjent był bystry, spostrzegawczy i logicznie myślący. Pomijając jego szczególne urojenia i całkowitą amnezję, był zdrowy jak koń.

Betty przyniosła dwa duże jabłka. Spojrzała na mnie pytająco, a gdy skinąłem głową, poczęstowała pacjenta. Wziął je z małej tacki. "Czerwone Delicje!", wykrzyknął. "Moje ulubione!". Chciał nam dać spróbować, a gdy odmówiliśmy, odgryzł hałaśliwie spory kawałek. Oddaliłem moją asystentkę i patrzyłem, jak "prot" pochłania owoc. Nie widziałem dotąd nikogo bardziej radującego się czymkolwiek. Zjadł oba jabłka w całości wraz z pestkami. Gdy skończył, powiedział "wielkie dzięki" i czekał na rozpoczęcie rozmowy, z rękami na kolanach jak mały chłopiec.

Chociaż wywiady psychiatryczne nie są zazwyczaj rejestrowane na taśmie, w instytucie robimy to rutynowo w celach naukowych i dydaktycznych. To, co przedstawię poniżej, jest tekstem z nagrania tej pierwszej sesji przeplatanym od czasu do czasu moimi spostrzeżeniami. Jak zwykle podczas pierwszego wywiadu, zamierzałem po prostu pogawędzić z tym człowiekiem, poznać go, pozyskać jego zaufanie.

- Czy mógłby mi pan podać swoje nazwisko?

- Tak. (Dowód poczucia humoru?)

- Jak się pan nazywa?

- prot.

Brzmiało to raczej "prout".
- Czy to pana nazwisko czy imię?
- To jest wszystko. Jestem prot.
- Czy pan wie, gdzie pan się znajduje, panie prot?
- Prot, po prostu prot. Tak, oczywiście. Jestem w instytucie psychiatrii na manhattanie.

Odkryłem później, że prot zwykł pisać dużymi literami nazwy planet, gwiazd itd., ale nie nazwiska osób, nazwy instytucji, czy nawet krajów. Aby zachować pewną konsekwencję i lepiej oddać charakter mojego pacjenta, przejąłem ten jego styl w mojej relacji.

- Dobrze. Czy pan wie, kim jestem?

- Chyba psychiatrą.
- Słusznie. Jestem doktor Brewer. Jaki jest dzień dzisiaj?
- A, to pan pełni obowiązki dyrektora. Środa.
- Aha. Który mamy rok?
- 1990.
- Ile pokazuję palców?
- Trzy.
- Bardzo dobrze. Teraz, panie - przepraszam - prot: czy pan wie, dlaczego pan tu przebywa?
- Oczywiście. Uważacie, że jestem wariatem.
- Wolę używać określenia "chory". Czy pan uważa, że jest pan chory?
- Może trochę, z tęsknoty za domem.
- A gdzie jest pana dom?
- K-PAX.
- Kapaks?
- Ka-kreska-pe-a-iks. K-PAX.
- Przez duże k?
- Całość dużymi literami.
- A, K-PAX. Czy to wyspa?
Uśmiechnął się, wyraźnie zdając sobie sprawę, że wiem o jego przekonaniu, iż pochodzi z innej planety.
Lecz odparł po prostu:
- K-PAX jest PLANETĄ.
I dodał:
- Ale proszę się nie bać, nie wniknę do pańskiego ciała.
Odwzajemniłem uśmiech.
- Nie boję się. Gdzie znajduje się K-PAX?
Westchnął, wydaje się, że z wyrozumiałością, i potrząsnął głową.
- W odległości około siedmiu tysięcy lat świetlnych. Znajduje się w tym obszarze, który nazywacie KONSTELACJĄ LIRY.
- Jak pan przybył na Ziemię?
- To trochę trudne do wyjaśnienia...
W tym momencie zanotowałem w notatniku zaskakujące spostrzeżenie, że ten jawnie protekcjonalny ton pacjenta zaczął mnie złościć, chociaż spędziliśmy wspólnie dopiero parę minut, i to pomimo mego wieloletniego doświadczenia. Powiedziałem:
- Niech pan spróbuje.
- To jest po prostu sprawa wykorzystania energii świetlnej. Może trochę trudno będzie panu w to uwierzyć, ale używa się do tego luster.
Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mnie nabiera, ale to był dobry żart i z trudnością powstrzymałem się od śmiechu.
- Podróżował pan z prędkością światła?
- O, nie. Możemy podróżować wielokrotnie szybciej, z różną wielokrotnością c. W przeciwnym razie musiałbym mieć przynajmniej siedem tysięcy lat, prawda?
Z pewnym przymusem odwzajemniłem jego uśmiech.
- To bardzo interesujące - powiedziałem - ale według Einsteina nie można podróżować szybciej niż światło, czyli sto osiemdziesiąt sześć tysięcy mil na sekundę, o ile dobrze pamiętam.
- Pan niewłaściwie rozumie einsteina. On powiedział jedynie, że nie można żadnemu obiektowi nadać prędkości światła, ponieważ jego masa miałaby wtedy nieskończoną wartość. Einstein nic nie mówił o cząsteczkach poruszających się z szybkością światła czy jeszcze prędzej.
- Ale jeżeli masa pana ciała staje się nieskończona, jeśli pan...
Potrącił nogą biurko.
- Po pierwsze, doktorze brewer - czy mogę pana nazywać gene? - gdyby to była prawda, wówczas same fotony miałyby masę nieskończoną, czyż nie? A ponadto przy szybkości tachionu...
- Tachionu?
- Cząsteczki poruszające się szybciej od światła nazywa się tachionami. Może pan to sprawdzić.
- Dziękuję. Sprawdzę - Taśma zarejestrowała mój nieco zirytowany ton głosu. - Jeżeli dobrze rozumiem, pan nie przybył na Ziemię statkiem kosmicznym. Pan "doczepił się" jakby do promienia światła.
- Może pan tak to nazwać.
- Ile czasu zajęła panu podróż na Ziemię?
- Tyle co nic. Tachiony, rozumie pan, poruszają się szybciej od światła i dlatego cofają się w czasie. Dla podróżującego czas oczywiście płynie i po przybyciu jest trochę starszy, niż był na starcie.
- A jak długo jest pan tu na Ziemi?
- Cztery lata i dziewięć miesięcy. To znaczy, wasze lata.
- A więc, ile pan ma lat? Według czasu ziemskiego, oczywiście.
- Trzysta trzydzieści siedem.
- Pan ma trzysta trzydzieści siedem lat?
- Tak.
- Dobrze. Proszę mi opowiedzieć coś więcej o sobie.
Zdawałem sobie sprawę, że jego relacje są nierzeczywiste, ale w przypadku pacjenta z amnezją standardowym postępowaniem psychiatry jest skłanianie go do rozmowy, w nadziei uzyskania prawdziwych informacji o jego życiu.
- To znaczy, zanim przybyłem na ZIEMIĘ? Czy też...
- Zacznijmy od tego: jak to się stało, że został pan wybrany do lotu z pańskiej planety na naszą?
K-PAX #1 - K-PAX
Autor: Gene Brewer
Tłumaczenie: Andrzej Gardziel, Maria Gardziel
Wydawnictwo: ZnakWydanie polskie: 4/ 2002
Tytuł oryginalny: K-PAXRok wydania oryginału: 1995
Liczba stron: 248Format: 145x205 mm Oprawa: miękka Dystrybucja: księgarnieISBN: 83-240-0178-6 Wydanie: I
Cena z okładki: 26 złksiązki lub teksty

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz